Nie mnie mówić o psychopatach i zagłębiać się w tę złożoną problematykę. Ale mogę co nieco popisać o ich filmowych kreacjach.
Nie
ma się co oszukiwać - Milczenie owiec oglądamy dla doktora („nie po to
studiowałem sześć lat medycynę, żeby nazywać mnie «panem»”) Hannibala
Lectera. Mimo że oś fabularna to zdecydowanie reprezentant dumnego
gatunku thrillerów psychologicznych, nie skupiamy się aż tak na
układaniu puzzli motywów naszego antagonisty i dopasowywaniu poszlak –
cały wątek kryminalny jest tu tylko tłem i pretekstem dla ekspozycji
postaci naszego drogiego psychologa psychopaty.
Każde rozważania
warto zacząć od definicji pojęć. Zajrzyjmy więc do nieocenionego
es-jot-pe, który przedstawia nam taki oto opis:
psychopata
2. «o kimś, kto zachowuje się niezgodnie z przyjętymi normami i budzi lęk w otoczeniu»
Co ciekawe, podobne słowa znajdziemy pod hasłem:
socjopata
«zaburzenie osobowości polegające na nieprzystosowaniu się jednostki do życia w społeczeństwie»
Intuicyjnie
mianem tego pierwszego określa się mordercę, zazwyczaj seryjnego, który
zabójstwa dokonuje w szczególnie okrutny, perwersyjny, rytualny – jak
to określił sam doktor - „egzotyczny” sposób, a jego motywacji nie da
się podciągnąć pod dobra materialne, zemstę czy traumę. Czyni więc zło
nie ze słabości, ulegając czy to chciwości, czy gniewowi, ale z pobudek,
które trudniej wyszperać w katalogu „racjonalne”. Jednak uczona
definicja wspomina wyłącznie o „egzotyce”, o „zachowaniu niezgodnym z
przyjętymi normami”. Psychopata jawi się nam zatem jako jednostka, która
nie chce przestrzegać hobbesowskiej umowy społecznej, jest wyzwolona z
okowów norm i konwenansów, słowem – indywidualista, człowiek wierny
sobie. Oczywiście to działa tylko jeśli przyjmujemy wydumaną wizję
„naturalnego stanu ludzkości”, od którego owe normy skutecznie nas
oddalają, ale jeśli spojrzymy na conradowskiego Kurza i to, co jego
przypadek nam o nich mówi...
Ale co takiego nas w owych indywiduach pociąga?
John
Doe z filmu Sie7em. Ciężko powiedzieć, czy jakikolwiek widz poczuł do
niego choć odrobinę sympatii, ale z pewnością intrygował i wzbudzał
szacunek. Chłody, niezwykle oczytany, inteligentny socjopata, którego
każde działanie było wykalkulowane, każdy szczegół dopracowany –
oglądając film widzimy ile lat zajęło mu przygotowanie i wykonanie
swojego dzieła. Ciekawą rzeczą jest to, że morderstwa to
jedynie, znów powołując się na słowa doktora, „skutek uboczny” jego
działań. Nie chodzi mu o sam akt – wybiera tę drogę, ponieważ tylko
dzięki niej będzie mógł przekazać światu swoją wiadomość. J.D.
Sam siebie nie uważa za obłąkanego, jak mówi „It's more comfortable for
you to label me as insane”. Uważa, że przypisanie etykietki
niepoczytalności to wybieg, sztuczne rozwiązanie, fałszywa przyczyna,
która ma wyjaśnić misterną serię morderstw. Zamiast zastanowić się nad
samą zbrodnią, nad tym, czym jest grzech i nad jego powszedniością (D.M.: Wait, I thought all you did was kill innocent people. J.D.: Innocent? Is that supposed to be funny?)
czy nad samą naturą zła, nad naszą wobec niego apatią, nad wygodnym
przyznaniem, że w każdym jest i dobro, i zło – zamiast tego przypinamy
karteczkę „szaleństwo”, przypisujemy winę nieprawidłowo przebiegającym
procesom neurobiologicznym. Nie pora jednak zagłębiać się teraz w treść
tego wspaniałego filmu. Nie mogąc się jednak oprzeć, wrzucę tu jeden z
licznych genialnych występujących w nim dialogów.
Być
może źle zrobiłem wybierając Johna jako pierwszą postać do omówienia,
ponieważ zdecydowanie nie można powiedzieć, że go kochamy i oglądamy
film, by podziwiać jego spostrzeżenia na temat otaczającego świata;
jednak człowiek ten bez wątpienia nas intryguje. Ma te cechy, które
sprawiają, że nie rozmywa się w pamięci wraz z licznymi innymi
fikcyjnymi bohaterami: zmusza do myślenia poprzez swoje działania – nie
pozostawia problemów na płaszczyźnie teorii i mądrych pism, ale zmusza
do gruntownej apologetyki naszych przekonań, co więcej – nie porusza
abstrakcyjnych zagadnień, nie wymyśla sobie np. „człowieka pierwotnego”,
by potem w elokwentnych traktatach argumentować swoje racje (uwielbiam
ci wbijać szpile, Jacques), ale dotyka problemów tak boleśnie realnych,
że nie można bez zastanowienia i z miejsca odrzucić jego spostrzeżeń.
Anton
Chigurh z filmu To nie jest kraj dla starych ludzi. Podobnie jak w
poprzednim przypadku, tu też nie można powiedzieć, że postać ta wzbudza
miłość, ale jest temu bliższa niż John. Abstrahując od treści i
problematyki filmu; przyznajmy, Anton nas fascynuje. Jego zabójcza
pewność siebie, zdecydowanie i niedopuszczanie jakiejkolwiek dyskusji
czy dialektyki, nie branie nawet pod najkrótsze rozważanie jakichkolwiek
argumentów czy racji („People always say the same thing. They say, «You
don't have to do this.»”). Także i w tym wypadku szaleństwo nie może
zostać stuprocentowo stwierdzone. Anton po prostu nie kieruje się
racjonalizmem i to bynajmniej nie dla tego, że wierzy jakiemuś innemu
nurtowi – on po prostu nie widzi wartości w rozumie. I może właśnie o to
chodzi. Człowiek, który podejmuje jakiekolwiek decyzje, który przed
działaniem cokolwiek rozważa, staje w obliczu Antona, który po prostu
jest. Który po prostu robi.
Jean-Baptiste
Grenouille z filmu Pachnidło. „W osiemnastym stuleciu żył we Francji
człowiek, którego spośród jakże licznych w tej epoce genialnych i
odrażających postaci zaliczyć wypada do najbardziej genialnych i
najbardziej odrażających. (...) Nazywał się Jean-Baptiste Grenouille”. W
tym momencie szala między psychopatą a socjopatą przechyla się na
stronę tego drugiego. W pewnym sensie ciężko nam winić Grenouille'a za
jego czyny, jako że nigdy nie mamy w pełni poczucia, że jest to
człowiek, że jest to prawdziwa osoba – jego niemożność wejścia w
relację, niemożność jakiegokolwiek przystosowania do społeczeństwa już
nie w sensie norm, które mają zapewnić temuż społeczeństwu przetrwanie,
nie w sensie jakichkolwiek umów, ale zwyczajnej ludzkiej wspólnoty;
wszystko to sprawia, że nie potrafimy obarczyć go winą, za zbrodnie,
których dokonał – zupełnie jak nie możemy obwinić niemowlaka o to, że
stłukł naczynie. Tak, zrobił to, ale jednak... Co prawda Pachnidło nie
stara się być realistycznie realistyczne, a raczej magicznie
realistyczne lub też baśniowe, ale to niewiele zmienia. Jak pamiętamy,
Grenouille nie miał własnego zapachu, był, ale nie istniał w świecie,
czy raczej istniał, ale nie był. Próbował stworzyć zapach absolutny,
zapach wywołujący wśród ludzi najpotężniejszą miłość – i odniósł sukces.
Ale to wciąż pozostawał tylko jej materialny wymiar, zaledwie namiastka
wszelkich metafizycznych tęsknot. Wszystko to sprawia, że rodzi się w
nas pewne współczucie, pokrętne zrozumienie jego motywacji. Choć
niewątpliwie genialny i odrażający, Grenouille nie jest zły do szpiku
kości.
Hannibal
Lecter z filmu Milczenie owiec. Doktor Hannibal jest w filmie jednym z
dwóch psychopatów – drugi to Buffalo Bill, który, można by rzec, jest
bardziej klasyczny. Bill morduje młode kobiety i obdziera je ze skóry,
by uszyć z niej strój, który pozwoli dokonać mu metamorfozy. Z
analizy doktora Lectera, którego pacjentem był kiedyś Bill, poznajemy
motywy zabójcy. Okazuje się, że psychologia jest w stanie wytłumaczyć
jego zachowania traumą i lękami, dzięki czemu widz może być spokojny. To
tylko zwykły szaleniec. Z kolei Hannibal... Dżentelemen, elokwentny,
opanowany, bardzo inteligentny i z dużym zasobem wiedzy. Gdy doktor
Lecter mówi, słuchamy w napięciu, gdy zadaje pytania, podziwiamy ich
trafność, jego opinie są cenne, spostrzeżenia niemal bezbłędne, a
działania starannie wykalkulowane. Kiedy wrażliwa Clarice opowiada mu o
swoim dzieciństwie, słucha z uwagą, a nawet z pewnym wzruszeniem.
Rysuje, jest estetą. Traktuje porządnych ludzi z respektem,
karierowiczami i, jak ich określa, „chamami” pogardza. Co jednak
sprawiło, że trafił za kratki, czy raczej – za kuloodporną szybę ze
względu na szczególnie wielkie zagrożenie jakie stanowi? Przecież to
całkiem miły facet, ułożony erudyta. Jest wyrozumiały dla Clarice, ba,
pomaga jej nawet w śledztwie. Oczywiście każdy, kto oglądał w swoim
życiu już kilka filmów z fabryki snów, bezbłędnie wskaże moment, w
którym twórcy przypomną nam o psychopatycznej stronie Hannibala,
pokazując jak dokonuje krwawego i perwersyjnego mordu. Wszystko to ma na
celu sprawić, że przez godzinę z hakiem nabierzemy sympatii i podziwu
dla Lectera, by potem skonfrontować ów podziw z jego, chciałoby się
napisać „głęboko skrywaną” naturą, lecz nie – jego osobowość to spójna
całość. Od początku wiedzieliśmy, do czego jest zdolny, a jednak daliśmy
się złapać w pułapkę i psychopatia bohatera była dla nas tylko
informacją bez realnych implikacji. Mimo wszystko po owej scenie nie
jesteśmy w stanie na powrót poczuć odrazy do doktora. Przecież nie
zabije Clarice. Przecież zemści się Chiltonie, a to w końcu [beeep] i
może nawet mu się należy, prawda?
Psychopata na ekranie zawsze pozwala nam zobaczyć what if. Co
by było, gdyby uwolnić instynkty, gdyby popłynąć rzeką Kongo w głąb
dżungli z dala od społeczeństwa, jakie znamy. Psychopata to zawsze mastermind,
a my lubimy geniuszy, lubimy pojedynki intelektualne, lubimy
zastanawiać się, jak Lecter zdobył długopis i doceniać misterne zagadki
Johna Doe, lubimy, gdy postać nie jest ograniczona konwencją, gdy, jak
Hannibal, może zrobić co chce, oszczędzić jednych, zabić drugich. Ale
psychopaci to przede wszystkim pytania (i mam tu na myśli mądre pytania do przemyślenia,
a nie świadczące o wielkości i głębi filmu pytania o to, czy bączek się
przewróci, czy będzie się kręcił w nieskończoność – tak, panie Nolan,
to do pana), jeden z punktów na sieci rzeczywistości, który wyrywa z
rozważań teoretycznych i pokazuje, że problem naprawdę istnieje, a wręcz
jest tuż obok, muska nas delikatnie
No i jest taki jeden
psychopata, taka jedna fikcyjna postać, która wymyślnie morduje inne
fikcyjne postacie, przyprawia je o niesamowite cierpienie, a jednak
niezwykle często ląduje w rankingach top ten moich ulubionych bohaterów, jest na koszulkach, jej cytaty weszły na dobre do popkultury, a odbiorcy domagają się coraz to nowszych dzieł z jej udziałem.
Ale to już materiał na inną opowieść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz