środa, 17 kwietnia 2013

Coś mi tu nie gra



Ta muzyka wciąż mnie zadziwia.

Kryjące się w niej pokłady kolokwialnie rozumianej epickości, cała ta energia i dynamika wprost wylewa się z ekranu i obejmuje widza, by dopełnić filmowego obrazu i unausznić, że oto dzieją się rzeczy wielkiej wagi, skali i dramaturgii. Wyrywa człowieka z jego człowieczeństwa pozostawiając same instynkty, emocje oraz niezbędne dla tegoż gatunku filmowego napięcie. Sprawia, że nie zastanawiamy się, czy netoperek w ogóle może zginąć - biorąc pod uwagę, że zmiotłoby to za jednym zamachem celowość istnienia całego superbohaterskiego uniwersum osadzonego w Gotham, a przy okazji, jak mawiają producenci liczący zyski, odstrzeliłoby kurze złote jaja - ale doznajemy tego samego skoku ciśnienia, poczucia walki w słusznej sprawie, co postać na ekranie; nie patrzymy na to jak na historię z Hollywood, licząc wszelkie stosowane przez fabrykę snów klisze, lecz zanurzamy się w opowieść - czy raczej zostajemy wchłonięci.

Oczywiście o ile na to pozwolimy. Jednak chyba nikt nie idzie do kina na takiego The Dark Knight Rises Begins, żeby zimnym okiem oceniać warsztat imć Nolana i jego ekipy. We just wanna have fun, więc się nie opieramy - niech akcja nas porwie!

W tym miejscu jednak coś się u mnie psuje i nie potrafię ulec tej ścieżce dźwiękowej. Gdy pozwolę jej sobą zawładnąć, staje się pusta metafizycznie, gdyż nie mogę nabrać doń dystansu. Weźmy pierwszego lepszego z brzegu geniusza.


Lacrimosa nas nie pożera. Możemy się nią zachwycać, zrozumieć jej wyraz, jednocześnie pozostać w pewnym dystansie. Możemy ją badać i smakować świadomie, możemy po kantowsku dokonywać aktu transcendentalnego wedle woli, zanurzyć się w niej i pozostać w rzeczywistości.

Tymczasem siła człowieka-nietoperza tkwi w tym, że jego theme nie pozwala na to. Gdy muzyka umożliwia, jak u imć Amadeusza, doświadczenie estetyczne i metafizyczne, niejako dodaje czwartego wymiaru naszej rzeczywistości, pozwala "doświadczyć więcej", doznać rzeczy, których nie jesteśmy w stanie opisać, ale które są rozwinięciem świata realnego, poszerzyć nasze horyzonty, na te chwile obcowania z Pięknem. Batman za to, zamiast dodać ów wymiar, sam zabiera jeden. Dzięki temu sprowadza nas do poziomu, na którym można poczuć fałszywą pełnię. Nie dlatego, że oto doznaliśmy iluminacji, lecz dlatego, że jesteśmy już tylko na płaszczyźnie emocji, bodźców. Ale jeśli choć mrugniesz, na chwilę spojrzysz w bok, całe wrażenie od razu się sypie.

I żeby nie było - nowe Batmany są naprawdę porządnie wykonane i przyjemnie się je ogląda, ale nie pozostawiają po sobie wiele więcej (chociaż pewne drobinki lekkiego zachwytu zostały).

Jako ciekawostka - motyw (będący wariacją innego, przygrywającego w pewnej komedii) z filmu, który o mało co by nie powstał.

The Godfather - Love Theme

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz